Rozliczenia nie są przez Tuska adresowane do zwykłego wyborcy. Ich adresatem jest aparat PiS, którym rozliczenia mają pokazać bezsilność lidera. Lider nie ocali nikogo, jeśli nie ocali ludzi, którym zarzuca się pomylenie budżetu państwa z budżetem partyjnym, a czasem prywatnym. Dla Tuska rozliczenia to takie uderzenie w polityczną elitę Prawa i Sprawiedliwości, które ma uniemożliwić Kaczyńskiemu skuteczne przeprowadzenie prezydenckiej kampanii kandydata PiS. My media, my komentatorzy, mnie nie wyłączając, rozważamy od miesięcy rytualny temat rozliczeń. Czy rozliczeń nie jest za dużo, czy nie jest za mało? Czy się już Polakom nie przejadły, kiedy się przejadą? Czy Państwowa Komisja Wyborcza (złożona w dużej części z ludzi ostrożnych) przestraszy się bardziej ewentualnej przyszłej zemsty Kaczyńskiego, czy niezadowolenia obecnego premiera? Rozliczenia mają posłużyć do zniszczenia PiS.
Zacznijmy od oczywistości, a potem pomyślmy, co z niej może wyniknąć. Rozliczenia mają posłużyć Tuskowi do zniszczenia PiS. Do uczynienia Kaczyńskiego politykiem bezsilnym. I to zanim jeszcze rozpocznie się prezydencka kampania. Rozliczenia wcale nie są adresowane do przeciętnego wyborcy. Służą Tuskowi do wewnętrznej, elitarnej politycznej gry. W tej grze elitą jest on i Kaczyński, ewentualnie należą do niej jeszcze Morawiecki, Szydło, Czarnek i kilkuset ludzi w centrali i najgłębszym terenie, od których zależy istnienie lub nieistnienie PiS. Dla Tuska „rozliczenia” to takie uderzenie w polityczną elitę Prawa i Sprawiedliwości, które uniemożliwi Kaczyńskiemu wybór dobrego kandydata i przeprowadzenie skutecznej kampanii prezydenckiej. Tusk strzela amunicją ostrą i ślepakami, byle narobić jak najwięcej huku. Wie bowiem, jak wrażliwe są uszy działaczy Prawa i Sprawiedliwości.
Jeśli PKW podejmie decyzję o odrzuceniu sprawozdania Prawa i Sprawiedliwości, zada tej partii cios bardzo bolesny. Kaczyńskiemu i jego ludziom już i tak trudno było przez ostatnie miesiące przyzwyczaić do nieposiadania telewizji państwowej, do nieposiadania państwowego radia, do nieposiadania budżetu państwa, jako partyjnej skarbonki. Odciecie od całości lub znacznej części budżetowej subwencji będzie w tych okolicznościach próbą jeszcze trudniejszą. Sami liderzy Prawa i Sprawiedliwości wątpią w zdolność własnej partii do zbierania składek. A co dopiero w zdolność do zebrania składki nadzwyczajnej, czyli podzielenia się przez ludzi partyjnego aparatu znaczną częścią prywatnego majątku z partią, która może nie przetrwać i być może nie daje już żadnej gwarancji bezpieczeństwa.
- Jest jeden polityk PiS, który mógłby sobie pozwolić na sponsorowanie partii. Nazywa się Mateusz Morawiecki i patrząc z szerszej perspektywy wcale nie jest najgorszym, co Prawo i Sprawiedliwość mogłoby Polakom zaproponować.
- Problem polega na tym, że Morawiecki ma dziś dwóch przeciwników. Pierwszy to oczywiście Donald Tusk, którego ludzie po zaoraniu Suwerennej Polski rozpoczynają wykopki w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, w Rządowym Centrum Legislacji oraz innych instytucjach, które kontrolowali ludzie byłego premiera. Drugi przeciwnik Morawieckiego to Jarosław Kaczyński, który już zablokował mu drogę do prezydentury.
Taki lider nie wypromuje już „nowego Dudy”, a plotki, że Kaczyński mógłby nawet (dla bezpieczeństwa partii) wskazać Mariusza Błaszczaka pokazują tylko, jak bardzo zdesperowany jest prezes. Widzący już, że Tusk nie pozwoli mu na powtórzenie scenariusza z sukcesem po porażce 2007 roku oraz po przegranych wyborach prezydenckich 2010 roku. Rządzenie Polską zuzłiwa każdego, to jak kąpiel w kwasie.
Zdolność przezycia w opozycji całych dwóch kadencji oznacza w polityce polskiej gwarantowane zwycięstwo. Dziś Kaczyński wie, że Tusk nie zostawi mu bunkra ani na 30, ani na 20 procent sondazowego poparcia. Tusk z kolei wie, że nie może Kaczyńskiemu takiego bunkra zostawić. Stąd właśnie rozliczenia, które Donald Tusk po roku 2007 po cichu blokował, podczas gdy dzisiaj stanął na ich czele.
Rozliczenia nie są adresowane wyłącznie, czy nawet przede wszystkim do zgromadzonej na publicznym placu gawiedzi. Ale będące dla obecnego premiera głównym narzędziem nowego ułożenia polskiej polityki. Nowego i – w wyobrażeniu Tuska – definitywnego.
Także Kaczyński był przekonany, że w 2015 roku rozpoczyna definitywne układanie sobie politycznej sceny. Jednak Tusk ma w rękach silniejsze karty. Cezary Michalski