Elektorat się zmienia. Kiedyś ruchy między formacjami były normalne. Bartosz Arłukowicz w ciągu kilku godzin z krytyka Donalda Tuska stał się jego szablą. Ale dziś polityka to emocje. A w emocjach nie szuka się zrozumienia u wyborcy, a przebaczenia. Czy Januszowi Kowalskiemu się uda, czy też to daremne żale i próżny trud.
Praca dziennikarza nieco się zmieniła w ciągu ostatnich lat. Kiedyś, wstając rano, sprawdzałem, co się stało w Polsce i na świecie. Dzisiaj sprawdza się przede wszystkim, co ludzi zaciekawiło. Co kliknęli, co wzmocniły algorytmy. Co najlepiej zażarło?
Wydarzeniem środowego poranka nie była wizyta Putina w Korei ani nawet prawdziwa lub nie, zależnie od wersji, rozmowa Donalda Tuska z Olafem Scholtzem. Nie był paraliż usług taksówkowych przez nowe przepisy, możliwość objęcia przez Polskę udziałów w firmie Airbus, czy kolejne złe wyniki gospodarcze. News of the day, bohater czerwonych pasków, to odejście Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski związane z problemami tej partii. Algorytm społeczny wybrał.
Uważam, że przejścia i odejścia polityków w sytuacjach, gdy ich formacje przechodzą poważne problemy, które kiedyś były normą, były jak odejścia sprawnych menadżerów z gorzej prosperujących firm do lepszych, dzisiaj są źle widziane przez elektorat, ba, mogą polityka wykończyć.
Infiltracja SP
Janusz Kowalski opuścił więc ekipę Zbigniewa Ziobry. Trudno nie łączyć tego z problemami, które dopadły sprawną dotychczas grupę od lat skupioną wokół ministra sprawiedliwości, jego żony i grona krakowskich, przede wszystkim, polityków. Faktycznie, w tak zwanej Solpolu wesoło nie jest. Lider jest schorowany. Przeciwnicy, mniej lub bardziej otwarcie, okazują z tego powodu satysfakcję, co jest ponurym znakiem czasów, w których się znaleźliśmy, a także dna, po którym szoruje spora część szacownych kolegów publicystów.
Formacja zmaga się z poważnymi zarzutami związanymi z korupcją i nadużyciami władzy, a wszystko wygląda tak, jakby do jej niszczenia specjalnie wyznaczono Romana Giertycha przenikającego dziś światy polityczny, adwokacki i prokuratorski, poprzez posługiwania się świadkami czy osobami oskarżonymi w sprawach, które przeszły na jasną lub ciemną, zależy jak patrzeć, stronę mocy.
Ile w postępowaniu Solidarnej Polski było autentycznego nadużycia, a ile jest w tym wszystkim wyroku politycznego na nią, ciężko uczciwie i rozsądnie wyrokować, bo aparat władzy i spora część mediów są dziś używane do nakręcania społecznych emocji, a może także osobistej chęci zemsty na przeciwnikach ze strony obecnego premiera.
Ale Solidarna Polskę dopadł inny problem – twarz zdrady, uznana w końcu przez Zbigniewa Herberta, za najgorszą. Emilia Szmydt, przedstawiana jako „sygnalistka”, jej były mąż, który okazał się już oczywistym zdrajcą i Tomasz Mraz, dzisiejszy bohater prorządowych mediów, jednak wciąż nie wiadomo dla jakich celów nagrywający wszystkie rozmowy dookoła.
Sporo tych osób. Sprawa może wyglądać jak infiltracja, dopuszczenie obcej agentury, ale też rodzi oczywiste pytanie, czy ktoś jeszcze.
Reasumując, trudno się dziwić, że zewnętrznemu przybyszowi, który w Solidarnej Polsce znalazł się za sprawą odnalezionego gdzieś w sobie, a świetnie procentującego w mediach, prawicowego radykalizmu, może być już źle.
Przypadek Gowina
Tylko gdzie iść? Kowalski ma zostać członkiem PiS. Problem w tym, że wysyłając z ramienia ziobrystów gromy na pisowski mainstream i Mateusza Morawieckiego zdażył już wszystkim podpaść. Ale pojawia się jeszcze jeden problem. Kowalski, dzisiaj na prawo od Macierewicza, kiedyś był w Platformie. Przyzwyczaił się, że takie numery przechodzą. Problem w tym, że przechodziły. Jest pewien koronny przykład. Jarosław Gowin.
Nie przebaczone mu. Nakręcony nienawiścią wobec wszystkiego co wiąże się z systemem władzy w latach 2007-2015 elektorat Platformy mu nie odpuszczał. Nie chciał go. To był podstawowy problem z powrotem Gowina. Wyborcy Tuska mogą przebaczyć każdą zmianę kursu i manipulację, ale nie porzucenie idei wiodącej, która nie jest uśmiechnięta Polska, a nienawiść do PiS.
Ale Gowinowi nie odpuszczili też wyborcy PiS. Dla nich zdradził w trudnym momencie, a skomplikowane wyjaśnienia może sobie pozostawić na czas pisania pamiętników. Na tym tle Janusz Kowalski może odetchnąć z ulgą. Nie te emocje, nie ta skala. Ludzie Morawieckiego wysyłają łaskawie sygnał: przebaczamy ci, tylko masz już być grzeczny, znasz się na energetyce, finansach, w tym siedź.
Ale jako były krytyk Morawieckiego, z ramienia radykalniejszej i walczącej o władzę frakcji, Kowalski nie będzie wiarygodny jako jego przyboczny. Pytanie, czy nie za głośna ta deklaracja. Nie za spektakularna. Tego akurat dzisiejsi politycy mogliby nauczyć się od cierpliwego Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższego otoczenia.
Wystarczy wspomnieć, że w pierwszej połowie lat 90. dzisiejszego lidera PiS opuścili niemal wszyscy, a w takim Radomiu wszyscy. Oprocz jednego faceta. Nikomu szerzej nieznanego działacza. Nazywał się Marek Suski.