Z wielu krajów obserwujemy intensywne przygotowania do możliwości objęcia Białego Domu przez Donalda Trumpa. To jakby przeniknęcie skóry niedźwiedzia. Niezależnie od tego, czy jest to słuszne czy nie, jedno jest pewne: brutalna i zuchwała kampania wyborcza roku 2024 będzie stanowić inspirację dla polityków na całym świecie, także w Polsce.
Donald Trump wypowiedział kiedyś słowa, że mógłby kogoś zastrzelić na 5. alei w Nowym Jorku i i tak nie straciłby żadnego głosu. Na początku brzmiało to jak prowokacja medialna, ale z czasem okazało się, że rzeczywistość przerosła te słowa. To, co Trump wskazywał, to zmiana sposobu prowadzenia debat publicznych, gdzie element rozrywki, często do granic perwersji, stał się istotniejszy niż konkretni postulaty. Rozrywka staje się ważniejsza od merytorycznego przekazu lub podziału postulatów od rozrywki zaczyna tracić znaczenie.
Nie ulega wątpliwości, że faktycznie zawsze w polityce istniała pewna dawka show. Zgadza się, pewne historyczne przemówienia polityków były jednocześnie formą „show”. Jednak w ostatnich latach kampania Donalda Trumpa stała się nieświadomym przywoływaniem tych słów o strzelaniu na 5. alei w Nowym Jorku i nie utracie popularności. Polityk zdobył takie lojalności u niektórych wyborców, że granice kompromitacji w jakiejkolwiek formie zdają się znikome.
Trump na bieżąco
W obecnym kampanijnym krajobrazie walka jest zacięta. Według badań opinii publicznej kandydaci stoją łeb w łeb, z tym że na prowadzeniu jest sam Donald Trump. Polityk doskonale zna mechanizmy współczesnych mediów i zdaje sobie sprawę, że skandale, nawet te najpoważniejsze, szybko stają się przeszłością dla obywateli. Część społeczeństwa postrzega moralne potępienie czyjegoś zachowania w mediach jako działanie elitarność i reaguje antyelitarne.
W sytuacji, w której pamięć wyborców jest skracana przez media, ta sytuacja staje się okazją. Brak przegranej Kamali Harris w debacie prezydenckiej pokazuje, że kluczem jest zdobycie i utrzymanie uwagi wyborców za każdą cenę. Trzeba być gotowym błysnąć na scenie i pozostać w centrum uwagi. W dzisiejszej polityce amerykańskiej, opartej na potrzebie ciągłej stymulacji, można sobie pozwolić na wiele, ale na bycie nudnym już nie.
Skandal jest pożądany
Obecnie skandale stanowią istotny element kampanii wyborczej. Zdaje się, że wszelkie skrajne wypowiedzi czy głupoty są warunkiem koniecznym dla przebicia się przez tłum informacyjny. Algorytmy media społecznościowe pieczołowicie dbają o to, by kolejne skandale były rozgrzewane do czerwoności, wzbudzały emocje odbiorców i utrzymywały ich przy ekranie.
W obecnej rzeczywistości medialnej polityka stała się brutalnie normalna. Walka o uwagę odbiorcy toczy się nieustannie, działaniami i słowami. Obserwujemy przypływ wulgaryzmów i idiotyzmów, które zalewają kampanię tak Donalda Trumpa, jak i Kamali Harris. Nie ma już miejsca na staranne słowa czy polityczną poprawność. Trzeba stać na rogu czasu.
Zmiany na scenie światowej
Owocem tych zmian na scenie politycznej nie są tylko potencjalne zmiany w Białym Domu, ale także inspiracje dla innych krajów. Niewątpliwie brutalna normalność, którą obserwujemy, będzie również przekładać się na inne kampanie wyborcze na całym świecie. Przejmowanie elementów z kampanii amerykańskiej, w tym skrajnych działań i słow w celu przyciągnięcia uwagi, stają się zjawiskiem globalnym.