Przypominamy archiwalny tekst Onetu Listopad 1982 r. Dr Marek Edelman dzwoni do generała Kiszczaka i prosi, aby wydano przepustkę uwięzionemu Jackowi Kuroniowi. Władze zwalniają go tylko na parę godzin. Z Rakowieckiej obstawa zabiera go do łódzkiego szpitala im. Pirogowa. Edelman na oddziale wita go butelką whisky. Kuroń wypija długi łyk. – Jacek, ona umrze. – Kiedy? Dziś? Za tydzień? Za miesiąc? – Nie wiem, tego ci nikt nie powie. Jacek Kuroń będzie czuwać przy żonie przez parę następnych godzin. Ona wygania go na papierosa – wie, że on musi zapalić. On musi zapalić – ale nie chce opuszczać jej ani na chwilę. Będzie próbował negocjować z eskortującymi go funkcjonariuszami, zdobyć jeszcze trochę czasu, ale ci mają rozkazy.
Pani oblężonego domu Znajomość zaczyna się na początku lat 70. Na jednym ze spotkań w żoliborskim klasztorze sióstr zmartwychwstanek wpadają na siebie znany opozycjonista z kartą więzienną i znany kardiolog z kartą powstańczą. „Wypytywał mnie wtedy, jak było, kiedy po powstaniu wyszedłem z getta. Opowiadałem, a on bladł” – wspominał jedną z pierwszych rozmów z Jackiem Kuroniem Edelman.
Dla jednego i drugiego to będzie jedno z najważniejszych spotkań w życiu. W drugiej połowie lat 70. krzepnie opozycja Komitetu Obrony Robotników. Roli Jacka Kuronia w KOR przedstawiać nie trzeba – nieocenioną i niedocenioną rolę odgrywa natomiast jego żona Grażyna, nazywana po prostu Gajką. „Nie po to poszliście do więzienia, żeby z niego wyjść, tylko po to, żeby zapoczątkować walkę” – mówiła do męża po jednej z pierwszych jego odsiadek.
Była kimś więcej niż „żoną opozycjonisty”. Stołeczne mieszkanie Kuroniów stało się czymś w rodzaju „placówki KOR”, prowadzonego właśnie przez Gajkę. Bezpieka raportowała, że Grażyna Kuroń „utrzymuje w zastępstwie męża bliskie kontakty z przedstawicielami prasy zachodniej”. Dom był biurem, salą konferencyjną, azylem, kawiarnią i jadłodajnią (wspominano, że Gajka świetnie gotuje – również w hurtowych ilościach). U Kuroniów dzwonił telefon, na który ludzie zgłaszali informacje o represjach.
Seweryn Blumsztajn wspominał: „Najbardziej oblężony przez policję dom w Warszawie był jednocześnie miejscem, gdzie trochę mniej się bałeś. A ten dom to była Gajka”. Aresztowania i odsiadki Jacka Kuronia nie były jedynymi ciosami, jakie na ten dom spadały. Mieszkanie było pod stałą obserwacją. W czasie opozycyjnych wykładów pojawiali się „aktywiści” – czyli po prostu bojówkarze, którzy atakowali przybyłych.
Zdarzało się, że bito również Gajkę czy syna Kuroniów Macieja. W tych latach Marek Edelman nie tyle został członkiem Komitetu, co włączył się w jego działania. Kuroniowi powiedział, że gdyby któryś z represjonowanych i wyrzucanych z pracy robotników potrzebował pomocy lekarskiej, zostanie przyjęty do łódzkiego szpitala im. Pirogowa, w którym Edelman był ordynatorem oddziału. Z tej pomocy mieli też korzystać narażeni na szykany opozycjoniści.
Kuroń opowiadał potem: „Dzięki Markowi mieliśmy lepszą opiekę lekarską niż prominenci w klinice rządowej”. Pod koniec lat 70. nie wiedział jeszcze, że również jego żona trafi niebawem na oddział doktora Edelmana. Wyglądało na coś poważniejszego Kiedy władze ogłaszają stan wojenny, bezpieka zatrzymuje w Gdańsku Jacka Kuronia.
Trafia do miejsca internowania w Strzebielinku. Następnego dnia bezpieka przychodzi także po Gajkę (odrywając ją od przygotowywania paczek do więzienia). Ta będzie sarkać na warunki, w jakich trzy miesiące później będzie przewożona do obozu internowania: „W suce 16 kobiet w dwóch klatkach, o kubaturze 5 metrów każda”. Grażyna Kuroń już wtedy czuje, że jest poważnie chora.
Dostaje antybiotyki, ale obustronne zapalenie płuc nie ustępuje. Zostaje zwolniona na leczenie, a w czerwcu 1982 r. do szpitala Pirogowa przyjmuje ją doktor Edelman (on też był aresztowany 13 grudnia jako „działacz KOR-u”, ale po paru dniach go zwolniono). „Kaszel Gai nie podobał mi się już pół roku wcześniej. Mówiła, że to przeziębienie, ale wyglądało na coś poważniejszego” – opowiadał później.
Do Kuronia dociera z początku, że żona ma „jakieś kłopoty ze zdrowiem”. Potem jest przerażony – obawia się, że Gajka ma raka. „Naprawdę, to nie rak” – pisze do niego Gajka – „Pewnie jutro biegłabym na dodatkowe widzenie, a tu prątki Kocha albo inne niezidentyfikowane jeszcze wirusy zastawiły drogi, barykady, zasieki”.
Kuroń grypsami dopytuje Edelmana, ale ten odpowiada: pewnej diagnozy jeszcze nie ma. Paula Sawicka, przyjaciołka: „Gdy ktoś z bliższych znajomych pytał, czy to może nie nowotwór, Marek rzucał tylko: gorzej”. Gruźlica? Kilku lekarzy ma takie podejrzenie. Nie Edelman. Spojrzawszy na zdjęcie rentgenowskie wie, że to zwłóknienie płuc.
Wysyła zdjęcie do znajomych lekarzy z Europy Zachodniej. Są przekonani, że oglądają płuca człowieka, który już zmarł. Lipiec’82, Gajka pisze do Jacka: „Żyję, żyjemy i mamy jeszcze trochę czasu. Przecież tego nigdy nie wiemy, wiedzieć nie będziemy, ile nam zostało”.
Nie wie, że umrze – a Edelman nie chce, aby wiedziała. Nie chce też, aby wiedział Jacek. „Żeby się nie domyśliła, użyłem całej mojej wiedzy lekarskiej. Cieszę się, że mi się udało. Bo umierający człowiek powinien pozostać człowiekiem, mieć nadzieję, nie cierpieć, być szczęśliwy” – tłumaczył lekarz.
Niebo w szpitalu „Gotów jest chronić czyjeś szczęście nawet wbrew rozsądkowi. Na wyrost proszę, nie rób mu w przyszłości wymówek, nie czuj się dotknięty, zrozum intencję” – pisze żona do Jacka Kuronia. Latem 1982 r. Kuroniowie spotykają się dwukrotnie na widzeniu – po raz pierwszy od ogłoszenia stanu wojennego. „Faktycznie miałem dwóch pacjentów. Ją w szpitalu i jego w więzieniu” – będzie mówić Edelman.
„Nie szpital, a niebo. Niewyobrażalne stężenie dobroci, chęci służenia, pomocy, taktu. Podejrzewam, że kiedy już będę poza jakimkolwiek zagrożeniem, dopiero wtedy Marek powie, czego się obawiał. A że się obawiał, tego nie umiał ukryć” – pisze w liście Gajka o swoim leczeniu. Gdy na oddziale szpitala Pirogowa zaczyna się remont, Edelman oddaje Grażynie własną sypialnię.
Znajomym każe robić zakupy na targu, aby zdrowo się odżywiała. Stwarza pozory normalnego życia: goście przychodzący na obiad, nakryty stół, sukienka od krawcowej. Wszyscy znajomi otrzymują nakaz, aby grać przed Grażyną, że będzie zdrowa. Edelman nieśmiało wspomina jej tylko, że „potem” będzie musiała prowadzić mniej aktywny tryb życia.
Jedna z przyjaciółek: „Wszyscy graliśmy swoje role. Dużo bym dała, żeby wiedzieć, co ona wiedziała naprawdę”. Edelman leczy ją objawowo – po prostu po to, aby czuła się lepiej. I rzeczywiście: pisała, że wraca jej chęć do pracy i spotykania się z ludźmi: „Jacku, zdrowieję. Tylko ta droga taka jeszcze długa”.
Kuroń od początku bał się o jej życie. W swojej autobiografii napisze potem, że któregoś dnia został zabrany z celi na pogrzeb. Zamarł. Dopiero po chwili mu powiedziano, że chodzi o ojca. Niemal odetchnął z ulgą – bał się, że chodzi o Gajkę. Podczas uroczystości na Powązkach spotkali się przelotnie z żoną.
Gajka dostała od niego różę, oderwaną od żałobnego wieńca. Edelman dał mu whisky, borowcy zrobili mu herbatę Generał Kiszczak wysyła im dyskretną ofertę: Grażyna Kuroń może jechać na leczenie zagraniczne, a mąż może do niej dołączyć. Jest jasne, że dla obojga to byłby paszport w jedną stronę.
Kuroń wie, że ma zobowiązanie wobec setek ludzi, którzy za tę samą sprawę siedzą w więzieniach. Ale jest gotów wyjechać: „Jeśli z Tobą będzie źle, masz mi dać znać. Nie ma takiej Idei: Ojczyzny, ludzkości, Boga, której bym bez wahania nie oddał za Ciebie…” – pisze. Gajka się na wyjazd nie zgodziła.
Wiedziała, że mąż zaprzeczyłby w ten sposób całemu życiu opozycjonisty. A Edelman nadal dawał do zrozumienia, że nie ma się czego bać. Uważał, że tak trzeba. Kiedy w listopadzie 1982 r. Jacka Kuronia zabierają z celi, niczego nie podejrzewa. Do szpitala w Łodzi wiozą go nie ludzie z bezpieki, ale – jak będzie później wspominać – funkcjonariusze BOR.
U Edelmana na oddziale widzi tłok (jak zawsze). Kiedy dostrzega płaczącego syna, wie już, dlaczego go tu przywieziono. Edelman każe mu wypić whisky i uśmiechać się do żony. Nie udaje mu się zostać przy łóżku Gajki na noc – zostaje odstawiony do jakiegoś łódzkiego więzienia. Przez całą noc się modli. Rano zabierają go do fryzjera. Potem wzywają go borowcy, podają mu herbatę i mówią, że Gajka nie żyje.
Ktoś w rodzaju nadziei Nad jej trumną Marek Edelman stoi tuż za Kuroniem. Po pogrzebie opozycjonista dostaje dwa tygodnie przepustki. Edelman będzie wspominać, że przez te dwa tygodnie pili: „Całkiem się rozsypał, szarpał się strasznie, nie wiedział, co ze sobą zrobić”. Gdy Jacek Kuroń musi wrócić za kraty,