Po zwycięstwie nad Świątek, Putincewa zdecydowanie wyraziła swoje uczucia: "Byłam już zmęczona".

Julia Putincewa znana jest w środowisku tenisowym jako zawodniczka, która lubi prowokacje i różne taktyczne gierki. Na sobotniej konferencji prasowej uśmiechała się właściwie cały czas. I trudno się dziwić – w meczu trzeciej rundy Wimbledonu z Iga Świątek pokonała niespodziewanie faworytkę 3:6, 6:1, 6:2.

Uwagę oglądających to spotkanie zwróciło jednak zachowanie reprezentantki Kazachstanu w przerwie między drugim i trzecim setem, gdy udała się do szatni. Putincewa wcześniej cztery razy mierzyła się ze Świątek i za każdym razem przegrywała w dwóch setach. W sobotę udało jej się efektownie przełamać tę złą passę.

A miała z tego jeszcze większą satysfakcję, bo 23-latka to obecnie pierwsza rakieta globu. Gdy jeden z dziennikarzy spytał, ile dla niej znaczy to zwycięstwo, to 29-latka nie owijała w bawełnę. – Wiele. Szczerze mówiąc, to uważam, że na to zasłużyłam, bo cały rok gram dobrze. Miałam pecha przy niektórych meczach, które były na styku, a które przegrałam. Dziś byłam naprawdę skupiona i nastawiona na to, że tym razem mi się uda. Jestem z siebie bardzo dumna, że wkroczyłam i zrobiłam ten krok – podkreśliła.

Zajmująca 35. miejsce na liście zawodniczka w poprzednim pojedynku ze Świątek – w trzeciej rundzie majowego w – również przegrała pierwszą partię, a w drugiej prowadziła. Wtedy jednak Polka odrobiła stratę. Co sprawiło, że teraz scenariusz się nie powtórzył? – W pewnym momencie grałam bez strachu. Miałam nastawienie: „Mogę to zrobić. Muszę w to wierzyć w stu procentach. Nie mam nic do stracenia”. Do tego mój trener powiedział mi, że niezależnie od tego, jakie zagranie wybiorę, muszę wierzyć w stu procentach i podążać za tym. To był punkt zwrotny. Zacząłem grać naprawdę dobrze. Jestem bardzo szczęśliwa, bo to nie ona przegrała, to ja wywalczyłam to zwycięstwo. Grałam naprawdę dobrze. To jest dla mnie najważniejsze – analizowała Putincewa.

Przed decydującą partią Świątek udała się na przerwę toaletową i dość długo nie wracała. Jej rywalka w pewnym momencie stanęła za kortem w pozie, która sugerowała zniecierpliwienie. – Byłam nieco… nie podirytowana, ale długo nie było jej podczas tej przerwy. Nie znam tu przepisów. Nie wiem, ile czasu jej nie było. Szczerze mówiąc, to w pewnym momencie byłam już znudzona. Myślałam, że już wróci, zaczęłam się ruszać, a jej dalej nie było. Znowu zaczęłam się ruszać, a jej wciąż nie było – tłumaczyła.

Pochodząca z Rosji tenisistka zanotowała właśnie ósmy z rzędu wygrany mecz na kortach trawiastych. Przed pojawieniem się w Londynie wygrała bowiem turniej WTA w Birmingham i nie kryje, że takie przygotowanie nie jest bez znaczenia dla jej dyspozycji prezentowanej w Wimbledonie.

– Tamten tytuł dał mi dużo pewności – poczucia, że jestem w stanie grać na trawie i to dobrze. Powiedzmy, że wcześniej moje statystyki na tej nawierzchni nie były zbyt dobre. W ubiegłym roku nie wygrałam żadnego meczu na niej. Przystąpienie do turnieju takiego jak Wimbledon z pięcioma zwycięstwami z rzędu na trawie jest dobrą rzeczą. Masz już znacznie lepsze czucie nawierzchni. To daje pewność siebie. Ale też to zupełnie inny turniej i wciąż musisz się do niego przygotować. Musisz być gotowa. Możesz trafić na światową jedynkę w pierwszej rundzie. Ja trafiłam na zawodniczkę z „dziką kartą”, ale Angelique Kerber świetnie sobie radzi na trawie – przypomniała początek swojej drogi w tegorocznej edycji tej prestiżowej imprezy.

W 1/8 finału zmierzy się z Łotyszką Jeleną Ostapenko.